Hej hej :)
Niedawno pisałam, że nie ma idealnego momentu na zmiany. Do tej sprawy trzeba podchodzić spontanicznie i po prostu działać. Jednak spontaniczność to nie wszystko, to jest świetny punkt zapalny, ale równie ważna jest wytrwałość. Rozpoczęłam moje przysiadowe wyzwanie spontanicznie, z uśmiechem na ustach, ale każdy kolejny dzień jest ważny. To, że nie rzuciłam tym wszystkim w diabły po kilku dniach jest już małym zwycięstwem nad sobą. Nie należę do osób niezwykle wytrwałych. Jeżeli czegoś nie uwielbiam robić, zniechęcam się do tego przy pierwszych trudnościach. No powiedzmy sobie, znam lepsze przyjemności niż zapierniczanie przysiadów z samego rana. Z każdym dniem rośnie obciążenie, ale nie daję za wygraną. Gdybym sobie odpuściła teraz, przegrałabym dwa razy - raz, bo nie wytrzymałam wyzwania, dwa, bo moje słabości wzięły górę nad moim postanowieniem, wolą i charakterem. Cóż, nikt nie lubi przegrywania. Więc codziennie zwlekam się wcześniej z łóżka i mieląc w zębach przekleństwo (a zemszczę na samą siebie, że na co mi to było :) ) zabieram się za moje przysiady. Z czasem nawet wcześniejsze wstawanie staje się mniej uciążliwe. Minął tydzień i już na tym etapie brakowałoby mi tego drobiazgu jakim jest kilkadziesiąt przysiadów. Stało się to częścią mojego dnia. Tak niewiele trzeba, by wprowadzić zmiany :)
No comments:
Post a Comment